Jako matka czwórki dzieci, zawsze starałam się zapewnić im wszystko, czego potrzebowali. Z wiekiem zrozumiałam jednak, że nie mogę wiecznie pełnić roli opiekunki dla dorosłych już synów, którzy zdawali się nie zauważać, że nadszedł moment, by wziąć życie we własne ręce.
Córka i najmłodszy syn od dawna samodzielnie prowadzą swoje życie, mają rodziny, pracują, i nigdy nie proszą mnie o pomoc. Natomiast dwóch pozostałych synów, mimo że mają własne mieszkania, wciąż mieszkają ze mną, zupełnie jakby czas dla nich stanął w miejscu.
Emerytura – pretekst do zmiany
Zdecydowałam, że najwyższy czas na radykalną zmianę. Przeszłam na emeryturę, choć jeszcze przed tym wzięłam zaległy urlop. To był idealny moment, by podjąć kroki, które wymuszą na moich synach dorosłość.
Ogłosiłam im, że teraz będę żyć na emeryturze, a oni muszą zacząć troszczyć się o siebie. Mój plan nie był łatwy, ale wiedziałam, że dalsze utrzymywanie ich jedynie pogorszy sytuację.
Darmozjady w domu
Synowie od dłuższego czasu nie pracowali, wciąż obiecując, że lada moment znajdą zatrudnienie. Słyszałam te zapewnienia od miesięcy, a jednocześnie nie widziałam żadnych realnych działań z ich strony. Żyli ze mną, korzystając z wygód, które im zapewniałam, i zdawało się, że nic ich nie martwi.
Wiedzieli, że zawsze będzie coś do jedzenia w lodówce, że zawsze będą mieli dach nad głową. Było to dla mnie frustrujące, zwłaszcza że obaj mieli własne mieszkania, o które ich ojciec zadbał, zanim odszedł. Jednak wygodniej im było zostać ze mną.
Powrót do pracy? Nie ma mowy
Kiedy ogłosiłam swoją decyzję o emeryturze, synowie poczuli się zaniepokojeni. Zaczęli mnie namawiać, abym wróciła do pracy, argumentując, że emerytura nie wystarczy na życie. Ceny są wysokie, a życie drogie – mówili, próbując przekonać mnie do zmiany zdania.
Dla nich byłoby wygodniej, gdybym nadal pracowała, zapewniając im komfort, do którego się przyzwyczaili. Jednak stanowczo odmówiłam. Dość się napracowałam przez całe życie, teraz zasługuję na odpoczynek. Powiedziałam im, że na początku emerytura może być mała, ale jakoś sobie poradzimy. Przetrwamy, jedząc proste posiłki – chleb i kaszę.
Pustka w lodówce
Mój plan zaczął działać szybciej, niż się spodziewałam. W ciągu kilku tygodni lodówka zaczęła świecić pustkami. Nie uzupełniałam zapasów, a synowie nie robili nic, by poprawić sytuację.
Każdego ranka gotowałam owsiankę na wodzie, a na obiad była postna zupa. Mimo że nigdy nie byłam wybredna, synowie nie mogli tego znieść. Przestało im odpowiadać życie w takich warunkach, gdzie nic nie było podane na tacy.
Decyzje, które zmieniły ich życie
Pierwszy z synów nie wytrzymał i postanowił przeprowadzić się do swojego mieszkania. Było to dla mnie ogromną ulgą, choć nie dałam tego po sobie poznać. Wiedziałam, że z czasem i drugi podąży jego śladem.
Tydzień później, ten sam scenariusz – drugi syn również wyniósł się do swojego mieszkania. Jak się okazało, szybko obaj znaleźli pracę. Nagle okazało się, że praca wcale nie jest tak trudno dostępna, jak to wcześniej tłumaczyli.
Jak przetrwałam ten okres?
Kiedy opowiadam tę historię, wiele osób pyta, jak udało mi się to przetrwać. Rzeczywiście, jedzenie owsianki i postnych zup przez kilka tygodni nie było łatwe, ale wiedziałam, że to jedyna droga do wyzwolenia się spod ciężaru, który niesłusznie na mnie spoczywał.
Musiałam wytrwać, bo wiedziałam, że tylko w ten sposób zmuszę synów do wzięcia odpowiedzialności za swoje życie.
Czy to była słuszna decyzja?
Patrząc wstecz, nie mam wątpliwości, że podjęłam właściwą decyzję. Mimo że momentami było trudno, wyjście na prostą wymagało od moich synów samodzielności, której wcześniej im brakowało. Teraz są niezależni, mają pracę i potrafią zadbać o siebie.
Moje życie stało się spokojniejsze, a ja mogę wreszcie cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem. Być może nie było to łatwe, ale to była lekcja, którą musieli przejść.