Kiedy skończyłam osiemnaście lat, moja matka, nie znosząca sprzeciwu, postawiła sprawę jasno – od teraz muszę zacząć płacić za mieszkanie, które dotychczas uważałam za swój dom, lub się wyprowadzić do miejsca, którego jeszcze nie miałam.
Nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia, że wciąż byłam studentką bez żadnych stałych dochodów, ani że nie miałam dokąd pójść, bo nie znałam nikogo, kto mógłby mi pomóc w tej sytuacji.
Dla niej liczyło się tylko to, że osiągnęłam pełnoletność, a zatem, w jej surowej ocenie, powinnam być w pełni odpowiedzialna za siebie, niezależnie od okoliczności.
Dla mojej matki nie istniało nic, co mogłoby usprawiedliwiać moją bezradność w obliczu tak trudnej sytuacji – jej zdaniem spełniła już swój obowiązek wychowawczy, a każda dalsza pomoc z jej strony byłaby zbędna i nierozsądna.
Zostałam więc zmuszona do stawienia czoła brutalnej rzeczywistości w sposób, który wydawał mi się absolutnie niemożliwy do wykonania i niezwykle przytłaczający.
Z jednej strony czułam, że moja matka nie rozumie ani mojej sytuacji, ani moich emocji, z drugiej zaś to poczucie odrzucenia było tak silne, że zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jestem dla niej kimkolwiek więcej niż tylko lokatorem zajmującym przestrzeń w jej domu.
Musiałam więc zająć się sobą sama – zadbać o swoje potrzeby, zarówno te podstawowe, materialne, jak i te znacznie trudniejsze do zaspokojenia, emocjonalne.
Było to niezmiernie trudne, bo przez całe moje życie czułam się traktowana przez matkę bardziej jak osoba, której obecność w jej domu była tolerowana z obowiązku, niż jak córka, która zasługuje na miłość i wsparcie.
Czułam się tak, jakbym była kimś, kto przypadkowo trafił do jej życia, jak niechciany gość, a nie kimś, kogo kochała i chciała chronić przed trudami życia.
Nasza relacja zawsze była chłodna, zdystansowana i naznaczona brakiem bliskości, a moment, w którym matka ostatecznie kazała mi opuścić jej dom, był tylko tego potwierdzeniem.
Zastanawiałam się wtedy, czy kiedykolwiek byłam dla niej naprawdę ważna, czy może zawsze widziała we mnie jedynie kogoś, kogo można bez większego żalu odsunąć na bok, gdy tylko przestaje spełniać jej oczekiwania.
Dzieciństwo bez ciepła: życie pod kontrolą matki
Od najmłodszych lat czułam się, jakbym nie miała żadnych praw do miejsca, które formalnie było moim domem i w którym dorastałam przez wiele lat. Mimo że mieszkanie, w którym żyłyśmy razem z matką, było moim domem przez całe dzieciństwo, ona nieustannie przypominała mi, że to tylko jej własność, nad którą nie mam żadnej kontroli.
Bez względu na to, że spędziłam tam niemal każdy dzień swojego dzieciństwa, dla niej wszystko, co znajdowało się w tym domu, od mebli po najdrobniejsze przedmioty, było wyłącznie jej własnością.
Nawet mój pokój, który powinien być miejscem, w którym mogłabym czuć się swobodnie i bezpiecznie, w rzeczywistości był jedynie „pozwoleniem” na to, bym miała gdzie spać.
Moja matka regularnie ingerowała w moje życie – przeszukiwała moje rzeczy, zaglądała do szafek, a o jakiejkolwiek prywatności mogłam jedynie pomarzyć.
Każda decyzja dotycząca mojego życia, nawet najmniej znacząca, była całkowicie zależna od jej woli – nie było w tym domu miejsca na moją samodzielność ani próbę wyrażenia własnych pragnień.
Meble musiały stać w ściśle określony przez nią sposób, a ja nie mogłam sobie pozwolić nawet na najmniejszą zmianę, choćby to dotyczyło tylko przestawienia lampki w pokoju.
Nawet moje zdrowie fizyczne, które przecież powinno być dla niej ważne, było ignorowane – moje potrzeby, takie jak komfort spania czy spokojne miejsce do nauki, nie miały dla niej żadnego znaczenia.
Mimo że często bywałam zmęczona i niewyspana przez źle ustawione łóżko, które znajdowało się tuż przy gorącym kaloryferze, moja matka nigdy nie zwróciła na to uwagi.
Dopiero gdy poważnie zachorowałam i nie byłam w stanie wypełniać swoich codziennych obowiązków, zaczęła dostrzegać, że nie udaję i że coś jest nie tak.
Dalszy ciąg historii znajdziesz na następnej stronie…