„Jesteśmy rodziną. Powinniśmy sobie wzajemnie pomagać. A Ty? Twoja siostra Hania mieszka z rodziną w naszym ciasnym mieszkaniu, a Ty zajmujesz całe trzypokojowe mieszkanie sama, nie myśląc o tym, że mogłabyś podzielić się tą przestrzenią.
Twój ojciec prosi, żebyś zawiozła babcię do lekarza, a Ty odmawiasz, choć to przecież nie jest nic trudnego. Nasze mieszkanie od lat wymaga remontu, a Ty wyjeżdżasz na wakacje dwa razy do roku, nie zwracając uwagi na potrzeby domu, który zostaje w tyle.
Nawet nie myślisz o wsparciu dla rodziny, choć to, co się dzieje w naszym życiu, powinno być dla Ciebie ważne.” Te słowa mojej matki brzmią w mojej głowie jak echo, które nie chce zniknąć, nie dając mi spokoju.
Wydaje się, że wciąż odbijają się od ścian mojego umysłu, jakby były wypowiedziane dopiero wczoraj, mimo że minęły już dni, tygodnie, może i miesiące.
Z każdym dniem odczuwam je coraz mocniej, bo czuję, że nie mam sił ani motywacji, by wytłumaczyć się z moich decyzji, moich wyborów, które stały się dla mnie ciężarem.
Najgorsze jest to, że nie rozumie mnie nikt. Nikt nie widzi całego obrazu mojej sytuacji, tylko fragmenty, które są wygodne do oceniania, bym mogła zostać uznana za egoistkę, za kogoś, kto nie dba o innych, a to przecież nieprawda.
Bo, czy to nie najłatwiej oceniać innych, nie znając pełnej historii, nie rozumiejąc całej sytuacji, nie zagłębiając się w to, co tak naprawdę się kryje za moimi decyzjami, które nie są wcale tak proste?
Rodzina… Słowo, które w moim życiu nabrało zupełnie innego wymiaru niż w przypadku innych ludzi, które kojarzy się z ciepłem, troską i wzajemnym wsparciem.
U innych rodzina to ostoja, miejsce, do którego wracają, gdzie czują się bezpiecznie, kochane, zrozumiane, a po prostu w domu. A u mnie?
U mnie rodzina to pojęcie, które jest naznaczone bólem, rozczarowaniami, osamotnieniem, a nawet brakiem zrozumienia. Takie jest moje życie, takie jest moje doświadczenie, pełne trudnych chwil, których nie potrafię zapomnieć.
I to wszystko zaczęło się wtedy, kiedy miałam osiem lat. To wtedy coś się w moim życiu zmieniło na zawsze, z dnia na dzień. To wtedy rodzina, która miała mnie chronić, stała się moim największym źródłem cierpienia, pozostawiając mnie w cieniu rozczarowania.
I wiesz co, mamo? To nigdy nie przeszło. To nie jest coś, co da się łatwo zapomnieć, ani czegoś, co można zostawić za sobą.
Pamiętam jak dziś, ten moment, kiedy po raz pierwszy poczułam, że nie jestem już częścią tej rodziny, kiedy wszystko się zmieniło, i nie było już odwrotu.
Czułam, jakby to była jakaś zła, nieunikniona siła, która rozdzieliła nas na zawsze, nie dając nadziei na powrót do poprzedniego stanu rzeczy.
Nigdy nie zapomnę, jak to było wtedy, gdy miałam osiem lat, kiedy Hania przyszła na świat, a ja z dnia na dzień straciłam miejsce w naszej rodzinie, jakby to była decyzja, która zmienia wszystko.
To wtedy poczułam, że nie mam już w niej żadnego miejsca, żadnego celu, żadnej roli. Zaczęłam czuć się obca, obca wśród własnych ludzi, którzy do tej pory byli wszystkim, co miałam.
Poczucie odrzucenia, które mnie wtedy ogarnęło, nie zniknęło przez lata, nie pozwalając mi spokojnie żyć.
Początek samotności
„Dlaczego miałabym pomagać Twojej rodzinie, mamo? Przecież to Wy wyrzuciliście mnie, kiedy miałam osiem lat, kiedy urodziła się Hania, i to było dla mnie tak trudne.
Chcesz, żebym Ci to przypomniała?” – te słowa były jak grzmot, który uderzył w moją głowę, wyrywając mnie z wszelkiej wątpliwości. Tak, przypomnę Ci, mamo.
Pamiętasz, kiedy w domu było tylko jedno łóżko, a nie było miejsca dla mnie? Mnie kazałaś spać na podłodze, a sama z ojcem i nową córeczką leżeliście wygodnie na łóżku, nie zauważając mnie w tej całej sytuacji.
Kontynuację historii znajdziesz na następnej stronie…