Od trzech długich i trudnych miesięcy nie utrzymuję już żadnego kontaktu z moją mamą.
Zablokowałam ją wszędzie – w telefonie, na mediach społecznościowych, a co najważniejsze, przestałam ją wspierać finansowo, co wcześniej robiłam przez wiele lat z poczucia obowiązku. Decyzja ta, mimo że przemyślana, nie była łatwa ani przyjemna.
Zdecydowanie nie była to reakcja, którą podjęłam impulsywnie czy w chwili złości. Przez wiele długich lat próbowałam zmieniać nasze relacje, starałam się być cierpliwa, wyrozumiała i naprawdę zrozumieć jej punkt widzenia, choć czasem było to wręcz ponad moje siły.
Wydawało mi się, że każdy z nas, niezależnie od swoich błędów, przechodzi swoje trudności i że nasza więź matki i córki jest czymś, co powinno być ponad wszelkie konflikty i różnice.
Jednak z dnia na dzień, z każdą kolejną interakcją i rozmową, która zamiast wspierać, raniła mnie coraz bardziej, stawało się coraz bardziej oczywiste, że to, co robi moja mama, nie jest wyrazem miłości, a raczej silnej, niezdrowej potrzeby kontroli nad moim życiem.
Zdecydowałam, po wielu nieprzespanych nocach pełnych analiz i wątpliwości, że będę opłacać jedynie jej mieszkanie, aby zapewnić jej podstawowe bezpieczeństwo, oraz raz w miesiącu zamówię dostawę niezbędnych produktów, takich jak kasze, olej czy inne podstawowe artykuły spożywcze, by nie martwić się o jej byt.
To jedyne, na co się zgodziłam, choć wiem, że brzmi to chłodno, ale resztę musi już zrobić sama, bo to niezbędny krok ku odzyskaniu mojego spokoju. Wiem, że może to brzmieć zimno i bezduszne, ale jestem przekonana, że w tej sytuacji to jedyna słuszna i możliwa decyzja.
Przez tyle długich lat byłam odpowiedzialna za nią, próbowałam jej pomóc na każdym kroku, często kosztem siebie, a mimo to czułam się ignorowana i niedoceniana, jakby wszystkie moje wysiłki były niewidzialne.
Czułam, że nigdy nie zyskałam tego, na co zasługiwałam – nie tylko w kwestiach materialnych, ale również emocjonalnych, które zawsze były dla mnie kluczowe.
A teraz, kiedy zaczęła traktować moją córkę w sposób, który przypominał mi moje własne trudne dzieciństwo, pełne krytyki i braku akceptacji, uznałam, że nadszedł czas, aby postawić granicę, nawet jeśli wiąże się to z bólem i wyrzutami sumienia.
To była naprawdę trudna decyzja, którą podejmowałam przez wiele tygodni, a która nie przyszła natychmiastowo czy bez wahania. Czułam się winna, miałam wyrzuty sumienia, gdy patrzyłam na to, co się działo, ale w końcu zrozumiałam, że moje granice muszą być szanowane, jeśli mam zachować resztki siebie.
Nie mogę pozwalać na to, by ktoś, kto powinien być moim wsparciem i ostoją, wciąż mnie ranił i odbierał mi spokój ducha.
Toksyczna miłość matki – czy to naprawdę troska?
Nie da się powiedzieć, że moja mama, pani Julia, nie kocha mnie, bo wiem, że mnie kocha, ale na swój specyficzny, często destrukcyjny sposób, który odbiega od tego, co zwykle rozumie się przez zdrową relację rodzica i dziecka.
To, co nazywałam „miłością” przez całe swoje życie, okazywało się być bardziej formą kontroli niż troski czy akceptacji. To nie była miłość bezwarunkowa, która pozwalałaby mi na popełnianie błędów, uczenie się na nich i wspierała mnie w chwilach niepowodzeń, kiedy najbardziej potrzebowałam jej obecności. Zamiast tego, była to miłość pełna warunków, oczekiwań i subtelnych wymagań.
Nasze relacje od zawsze były skomplikowane i pełne niewypowiedzianych napięć. Była to relacja matki i córki, w której nie było miejsca na prawdziwe zrozumienie, głęboką empatię ani przestrzeń do swobodnego wyrażania siebie, swoich potrzeb i emocji.
Zamiast wsparcia, przez lata słyszałam krytykę, która wbijała się we mnie jak małe kolce. Wydaje mi się, że mama uważała, że w ten sposób mnie motywuje do lepszego życia, ale z perspektywy czasu widzę, jak bardzo to mnie stłamsiło, odbierając wiarę we własne możliwości.
Dalszy ciąg historii znajdziesz na następnej stronie…