Kiedy byłam dzieckiem, nie miałam prawa do własnych emocji ani przeżywania trudnych chwil na swój sposób. Każda moja próba okazywania słabości była odbierana jako niedoskonałość, coś, co trzeba natychmiast poprawić, zamiast zaakceptować.
Krytyka była codziennością, a pochwały prawie nie istniały, nawet wtedy, gdy naprawdę na nie zasługiwałam.
Kiedy byłam nastolatką, zawsze miałam poczucie, że wszystko, co robiłam, było niewystarczająco dobre, nawet jeśli wkładałam w to całe swoje serce. Przez wiele lat nie umiałam wyjść z tego mechanizmu, który wciąż siedział w mojej głowie. Wydawało mi się, że muszę udowodnić, że jestem wystarczająco dobra, wystarczająco mądra, wystarczająco silna, choć tak naprawdę w środku czułam się krucha i samotna.
Z biegiem lat, a zwłaszcza po narodzinach mojej córki, zaczęłam dostrzegać, jak bardzo te negatywne wzorce, wyniesione z mojego dzieciństwa, wpływają na całe moje życie.
Moje relacje z mężem, z dzieckiem, a nawet moje własne postrzeganie siebie, były w dużej mierze kształtowane przez jej krytykę, niezadowolenie i przekonanie, że zawsze mogłam zrobić więcej i lepiej. To uświadomiło mi, że muszę w końcu zawalczyć o siebie i własną rodzinę.
Wydawało mi się, że może w końcu, po tylu latach trudnych relacji, przyjdzie taki czas, gdy mama stanie się osobą, która będzie wspierać mnie w moich działaniach, wyborach i życiowych decyzjach, tak jak każda matka powinna.
W końcu urodziłam swoje dziecko, a bycie matką, moim zdaniem, powinno przecież wywołać w niej większą empatię i zrozumienie, które mogłabym poczuć w jej słowach i działaniach. Niestety, rzeczywistość okazała się zupełnie inna i nie tak się stało.
Kiedy po narodzinach Laury szukałam u niej wsparcia, chciałam poczuć jej obecność i ciepło, ale zamiast tego czułam się tylko bardziej krytykowana, oceniana i niezrozumiana.
Nigdy nie mogłam liczyć na to, by mama okazała mi jakiekolwiek wsparcie czy zrozumienie, choć tak bardzo tego pragnęłam, zwłaszcza w tak przełomowym momencie mojego życia, jak narodziny mojego dziecka.
Dopiero wtedy, gdy usłyszałam, jak matka mojej przyjaciółki w łagodny, pełen troski sposób doradzała jej, by ta odpoczęła i nie przemęczała się dodatkową pracą, zaczęłam dostrzegać, jak wielka jest różnica w sposobie, w jaki traktują mnie obie matki.
Moja mama, niestety, nigdy nie wyraziła troski w ten sposób, nie próbowała zrozumieć moich potrzeb ani nie starała się wesprzeć mnie w trudnych chwilach, co jeszcze bardziej pogłębiało moje poczucie osamotnienia.
Zamiast tego, zamiast udzielić mi poczucia wsparcia i zrozumienia, wytykała mi lenistwo, przypominając, że w jej wieku nigdy nie pozwalała sobie na odpoczynek, tylko ciężko pracowała, nie zważając na swoje własne potrzeby.
To wtedy zrozumiałam, że moja mama nie traktuje mnie jak dorosłą, samodzielną kobietę, która ma prawo do swoich własnych decyzji i wyborów. Dla niej byłam wciąż tylko dzieckiem, które trzeba kontrolować, poprawiać i pouczać, bez względu na to, ile lat mam już na karku.
Przebudzenie – czas na nowe podejście
Z czasem, gdy zaczęłam dojrzewać emocjonalnie i nabierać większej świadomości siebie, zaczęłam inaczej patrzeć na naszą relację. Zrozumiałam, że próby zdobycia jej miłości, jej uznania i aprobaty są zupełnie bezcelowe i nie prowadzą do niczego konstruktywnego.
Przez długie lata starałam się zasłużyć na jej uwagę, na jej aprobatę, na jej zachwyt, ale dziś wiem, że to nie ma sensu. W końcu przestałam myśleć, że jej oceny będą miały jakiekolwiek znaczenie w moim życiu, bo to ja muszę kierować swoim życiem, a nie podążać za jej nieustannymi wymaganiami.
Dziś wiem, że sama muszę znaleźć sposób na życie, w którym będę szczęśliwa, pełna spełnienia i niezależna, niezależnie od tego, co mama o tym myśli i jak bardzo stara się narzucić mi swoje zdanie.
Nie winię jej za to, jak mnie wychowała, bo robiła to w oparciu o własne przekonania i możliwości, biorąc pod uwagę swoje doświadczenia życiowe.
Dalszy ciąg historii znajdziesz na następnej stronie…