Trwanie w takiej relacji to jak życie w ciągłym zawieszeniu, pomiędzy poczuciem obowiązku a pragnieniem wolności.
Każdego dnia zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś poczuję, czym jest prawdziwa miłość. Czasem myślę, że moje życie to przegrana szansa na szczęście.
Gdybym wtedy, te 27 lat temu, podjęła inną decyzję, czy teraz byłabym szczęśliwsza? Czy spotkałabym kogoś, kto rozpaliłby we mnie uczucia, których nigdy nie doświadczyłam?
Może znalazłabym miłość, o której marzyłam, a może i tak skończyłabym sama. Trudno odpowiedzieć na takie pytania, bo życie nie daje możliwości cofnięcia czasu i sprawdzenia alternatyw.
Ale z drugiej strony zastanawiam się, czy miłość, o której marzę, to coś realnego, czy jedynie idealizacja. Może cała ta koncepcja miłości jest przesadnie wyidealizowana przez filmy, książki i romantyczne historie?
Może to, czego szukam, nigdy nie istnieje w rzeczywistości, a jedynie w naszych wyobrażeniach? Być może prawdziwe życie to właśnie kompromis, jak mówią niektórzy – „miłość to nie motyle w brzuchu, lecz wspólne pokonywanie trudności”. Może tak jest, ale dla mnie to nigdy nie wystarczało.
Przez te lata wiele razy próbowałam znaleźć w sobie tę miłość do męża. Przypominałam sobie jego dobre strony, myślałam o tym, jak się dla mnie poświęca, jak kocha nasze dzieci.
Każdy, kto patrzy z boku, powiedziałby: „Masz szczęście, że masz takiego mężczyznę”. I ja to rozumiem, doceniam. Wiem, że wiele kobiet oddałoby wszystko za takiego męża. Ale czy można zmusić serce do czegoś, czego nie czuje? Próbowałam – bez skutku.
Rodzina jako przeszkoda
W moim życiu są jeszcze inne osoby, które utrudniają podjęcie decyzji o rozwodzie – nasze dzieci. Choć są już dorosłe, nie chcę ich zranić.
Zawsze wydawało mi się, że szczęście dzieci powinno być na pierwszym miejscu, a rozpad rodziny, nawet w ich dorosłym życiu, mógłby być dla nich ciosem. Może nie od razu, może nie pokazaliby mi tego wprost, ale wiem, że mogłoby to wpłynąć na ich spojrzenie na życie i relacje.
Czasem myślę, że dzieci są dla mnie jedynym prawdziwym powodem, dla którego przez te wszystkie lata wytrzymywałam w małżeństwie. Kiedy były młodsze, wypełniały moją codzienność, dawały cel i sens życia. Byłam matką, to było moje najważniejsze zadanie.
Nie musiałam zastanawiać się nad tym, co czuję do mojego męża, bo dzieci były centrum mojego świata. Teraz, kiedy są już samodzielne, ta pustka w małżeństwie staje się bardziej widoczna.
Zdarza się, że rozmawiam z naszymi dziećmi o życiu i związkach. Mówią, że najważniejsze to być szczerym wobec siebie i wobec partnera, że nie warto trwać w czymś, co nie daje szczęścia. Zastanawiam się wtedy, czy mogłabym im powiedzieć prawdę.
Jakby zareagowali, gdyby dowiedzieli się, że ich matka przez 27 lat udawała uczucia, których nigdy nie miała? Czy zrozumieliby mnie? A może potępiliby za to, że tak długo żyłam w kłamstwie? Te myśli nie dają mi spokoju.
Samotność w związku
Jednym z najbardziej paradoksalnych aspektów mojego życia jest to, że czuję się samotna, mimo że jestem w związku. Powinno być inaczej – przecież mam męża, który mnie kocha, wspiera, troszczy się o mnie.
Ale prawdziwa samotność nie polega na braku ludzi wokół nas, lecz na braku emocjonalnej bliskości. W naszym małżeństwie nie ma tej więzi, która pozwala poczuć, że jesteśmy dla siebie nawzajem kimś wyjątkowym.
Jesteśmy jak współlokatorzy, którzy wspólnie prowadzą dom, ale nie dzielą swoich uczuć, marzeń ani lęków.
Ta samotność jest szczególnie dotkliwa w chwilach, gdy widzę inne pary, które wydają się naprawdę szczęśliwe.
Kiedy obserwuję ich czułe gesty, pełne miłości spojrzenia, zastanawiam się, czy to jest coś, co mogłabym jeszcze znaleźć w swoim życiu. Czy mam prawo tego szukać, skoro przez tyle lat udawałam przed mężem, że wszystko jest w porządku?
Dalszy ciąg historii znajdziesz na następnej stronie…