Mieszkając w bloku, naturalnie spotykamy sąsiadów, ale rzadko nawiązujemy z nimi głębsze relacje. Tak też było w moim przypadku. Moje dziecko zaczęło się przyjaźnić z chłopcem z naszego osiedla, starszym o kilka miesięcy. Chłopiec ten mieszka w tym samym budynku, a z jego matką widywałam się od czasu do czasu na klatce schodowej. Nasza znajomość rozwijała się głównie ze względu na nasze dzieci, które spędzały razem czas na spacerach. Na początku wymiana zdań z sąsiadką była całkiem zwyczajna, a nasze kontakty ograniczały się do krótkich rozmów.
Z czasem sąsiadka zaczęła przynosić mi ubrania, z których jej syn wyrósł, a które nie zdążył założyć. Ceniłam te gesty, więc z wdzięcznością przyjmowałam rzeczy i zawsze starałam się odwdzięczyć – przynosiłam drobne prezenty, jak soki czy słodycze dla jej dziecka. Jednak z biegiem czasu uznałam, że lepiej kupować wszystko samodzielnie, aby uniknąć poczucia zobowiązania wobec kogokolwiek. To było moje pierwsze ostrzeżenie, że ta relacja może wkrótce przybrać dziwny kierunek.
Od spacerów do coraz śmielszych żądań
Nasze niewinne spacery z dziećmi przerodziły się w coś, czego nie byłam w stanie przewidzieć. Sąsiadka zaczęła coraz częściej zwracać się do mnie z różnymi prośbami, które na pierwszy rzut oka wydawały się błahe. Z dnia na dzień standardowym stało się jej wołanie: „Daj mi kawę!”. Zastanawiałam się, dlaczego ktoś, kto tak bardzo lubi kawę, nie może po prostu kupić jej w sklepie. Jednak z biegiem czasu to nie była jedyna rzecz, której potrzebowała.
Bez zaproszenia zaczęła pojawiać się u nas, biorąc rzeczy mojego dziecka, twierdząc, że jej syn również ich potrzebuje. Wszystko, co widziała, natychmiast stawało się dla niej niezbędne. Zabawki, ubrania – nic nie było bezpieczne przed jej „pożyczkami”. Mimo że ja nigdy nie pytałam jej o pomoc, regularnie otrzymywałam wiadomości lub telefony z prośbą o kolejne rzeczy, które – jak twierdziła – były pilnie potrzebne.
Brak wzajemności w relacji
Z czasem zauważyłam, że mimo jej regularnych wizyt i licznych próśb, nigdy nie zapraszała mnie do swojego mieszkania. Twierdziła, że jej matka jest chora i dlatego nie chce mnie wprowadzać w domowe sprawy. Jednak jej brak zahamowań w proszeniu o leki, nawet te podstawowe, był dla mnie szokujący. Prosiła o coś, co w każdej apteczce domowej powinno się znaleźć – leki przeciwgorączkowe, a także inne specyfiki, które brała dla swojego dziecka, a czasem nawet dla siebie.
Nie dość, że wszystko zabierała, to jeszcze zwracała mi prawie puste opakowania. Moje zapasy, które przeznaczone były dla mojego dziecka, nagle znikały, a w razie potrzeby sama mogłam nie mieć nic, gdyby moje dziecko zachorowało. Sytuacja zaczynała mnie przytłaczać i zaczęłam się zastanawiać, jak można tak funkcjonować – nie mieć podstawowych rzeczy w domu, a do tego oczekiwać, że sąsiedzi wypełnią braki.
Granica przekroczona – moment, który mnie zszokował
W końcu doszło do sytuacji, która całkowicie wytrąciła mnie z równowagi. Gdy cała moja rodzina była chora, sąsiadka zadzwoniła do mnie, mówiąc, że zaraz przyjdzie po kawę, ale tym razem z synem. Dodała, żebym zmierzyła temperaturę mojemu dziecku, żeby przypadkiem ich nie zarazić. Byłam w szoku. Mimo że kocham dzieci, czułam, że to już przesada – jej dziecko traktowało mój dom jak sklep z zabawkami, a ja miałam wrażenie, że nieustannie coś mi odbiera.
Wtedy powiedziałam jej, że wszyscy jesteśmy chorzy i nie powinna przychodzić. Zrozumiałam, że to ja powinnam ustalić granice i jasno dać do zrozumienia, że jej zachowanie przestaje być akceptowalne. W zasadzie powinnam już dawno powiedzieć jej, że jej wizyty nie są mile widziane, zwłaszcza gdy przychodzi bez zaproszenia i zawsze z żądaniami.
Rozważania o przyszłości relacji
Przez dłuższy czas unikałam kontaktu, nie dzwoniłam ani nie proponowałam wspólnych spacerów. Jednak sąsiadka sama się do mnie odzywała – pisała wiadomości, dzwoniła, jakby nic się nie stało. Moja przyjaciółka uważa, że mam dwie opcje: albo dalej znosić jej zachowanie, albo w końcu postawić sprawę jasno i powiedzieć, że musi przestać tak postępować.
Problem polega na tym, że nie chcę się kłócić. Nasze dzieci się przyjaźnią, a w przyszłości pewnie razem pójdą do szkoły. A do tego jestem osobą, która nie potrafi wchodzić w otwarte konflikty. Jednak czuję, że ta sytuacja osiągnęła już punkt, w którym trzeba coś zmienić. Czas pokaże, jak rozwiążę tę trudną sąsiedzką relację.