To było dla mnie coś nowego, momentami wręcz przytłaczającego, zwłaszcza, że wymagało to ode mnie dużej elastyczności.
Pomimo wewnętrznej niechęci nie mogłem ich odesłać z powrotem na dworzec, bo przecież nie mogłem odwrócić się od rodziny w potrzebie, niezależnie od własnych odczuć.
Ostatecznie stwierdziłem, że skoro już podjąłem się pomocy, muszę zrobić to jak najlepiej, z pełnym zaangażowaniem.
Musiałem dostosować się do nowej sytuacji, mimo że było to bardzo trudne i wymagało ode mnie wielu poświęceń.
Po pewnym czasie kuzynka poinformowała mnie, że skończyły jej się wszystkie oszczędności i nie miała już jak poradzić sobie z wydatkami, co postawiło mnie w wyjątkowo trudnej i niewygodnej sytuacji, w której nie wiedziałem, jak postąpić.
Z jednej strony czułem, że powinienem jej pomóc, ponieważ była w poważnej potrzebie i znajdowała się w kryzysie, z drugiej jednak – zdawałem sobie doskonale sprawę, że sam nie mogę ponosić całkowitych kosztów utrzymania dla pięciu osób, nawet jeśli byli to moi najbliżsi krewni, z którymi łączyła mnie rodzina.
Po długiej rozmowie i kilku chwilach zastanowienia doszliśmy wspólnie do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie znalezienie jakiegoś kompromisu, który da nam wszystkim szansę na lepsze funkcjonowanie.
Zaproponowałem jej układ, który miał nam wszystkim ułatwić codzienne funkcjonowanie i pomóc w zapanowaniu nad nową rzeczywistością, która stała się naszą codziennością.
Zaoferowałem, że zapewnię im jedzenie oraz dach nad głową, ale w zamian poprosiłem, by kuzynka zajęła się codziennymi obowiązkami domowymi, takimi jak sprzątanie mieszkania oraz gotowanie posiłków dla całej rodziny.
W ten sposób nie tylko udałoby się nieco obniżyć koszty życia, ale i zapewnić pewien porządek, który wydawał się absolutnie kluczowy w tej trudnej sytuacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę dużą liczbę osób pod jednym dachem.
Kuzynka zgodziła się na tę propozycję, a przez pierwsze dwa tygodnie wszystko przebiegało zgodnie z planem i bez większych problemów, co dawało mi nadzieję na dalszą współpracę.
Układ działał bez zarzutu, a ja czułem, że znów mam kontrolę nad tym, co dzieje się w moim domu, co wprowadzało pewną stabilizację w moim życiu.
Było spokojnie, a nawet zaczynałem wierzyć, że ta sytuacja nie będzie aż tak trudna, jak początkowo przypuszczałem, i że uda nam się wszystko uporządkować, pod warunkiem, że będziemy współpracować i rozumieć się nawzajem.
Próba równowagi
W ciągu następnych dni starałem się utrzymać równowagę pomiędzy moim codziennym życiem a nową rzeczywistością, w której musiałem się odnaleźć, balansując obowiązki zawodowe z obowiązkami domowymi.
Kuzynka wydawała się zadowolona, a dzieci, choć hałaśliwe i pełne energii, dawały mi także wiele radości i chwil beztroski, które były dla mnie odskocznią od stresu.
Ich radosny śmiech, mimo że niekiedy irytujący, przypominał mi o beztroskich czasach mojego dzieciństwa, kiedy to wszystko było prostsze i pełne radości.
Szybko jednak zrozumiałem, że taka sytuacja nie może trwać wiecznie, bo nie wszystko było idealne, a z dnia na dzień zaczynałem dostrzegać coraz więcej problemów.
Z czasem zaczynałem zauważać coraz więcej niepokojących sygnałów, które budziły moją czujność i sprawiały, że zaczynałem się martwić, nie wiedząc, jak sobie z tym poradzić.
Czułem, że kuzynka traktuje moją pomoc jako coś, co jej się należy, a nie jako tymczasowe schronienie, które miałoby pomóc jej w tej kryzysowej sytuacji, w której się znalazła.
Bywało, że dzieci zostawały same w domu na dłużej, podczas gdy ona umawiała się ze znajomymi lub wychodziła bez wyjaśnień, nie informując mnie o swoich planach, co budziło moją nieufność.
Mimo że starałem się być elastyczny i zrozumieć jej trudną sytuację, z czasem narastało we mnie uczucie frustracji i zmęczenia, które coraz trudniej było mi kontrolować.
Gdyby to były tylko drobne incydenty, pewnie zignorowałbym je, ale zaczęło mi przeszkadzać ich lekceważenie wobec moich granic i moich potrzeb, zwłaszcza że bardzo starałem się być pomocny.
Dalszy ciąg historii znajdziesz na następnej stronie…